TEMPERATURA: 18°C
POGODA: świeci słońce
Na dziś w planach miałem spotkanie z dziewczynami poznanymi w samolocie i wejście na wzgórze Tibidabu. Pogoda dopisała. Od rana świeci słońce. Wychodząc z hotelu po 8 rano jeszcze było dosyć zimno. Ludzie którzy mnie mijali na promenadzie w Lloret aż się telepali na mój widok (ja tylko w bluzie, oni w kożuchach i ciepłych kurtkach zimowych).
Do Barcelony jechałem trasą N-II wzdłuż morza. 68km zajęło mi ponad 2h. Takie korki.
Dziewczyny odebrałem z ostatniej stacji metra przed wzgórzem. Podjechaliśmy pod stację kolejki na Tibidabu, i okazało się że po sezonie kolejka jeździ tylko w weekendy. A dziś środa! Trudno, jedziemy kawałek wyżej na parking, zostawiamy auto i idziemy pod górę na piechotę. Trochę na przełaj, trochę drogą szutrową, w 40min znaleźliśmy się na szczycie. Olga dotrzymywała mi kroku, Emila zostawała trochę w tyle przez nieodpowiednie buty na wspinaczkę :)
Powrót do samochodu był iście magiczny. Po prostu w dół, na szagę... czasem jechaliśmy na butach, raz dostałem gałęzią, było stromo, ale za to zejście zajęło nam 15min. Widok min dziewczyn schodzących za mną... bezcenny :)
Na dziś w planie mieliśmy jeszcze tylko zamek. Przejazd 6,5km przez miasto - 50min. Korki... korki... korki.
Miejsc do parkowania na wzgórzu pod dostatkiem. Zaparkowaliśmy koło stadionu Olimpijskiego i spacerem doszliśmy pod zamek. Po drodze była jeszcze przerwa na kawę i jedzenie. Po zejściu na obiad wybraliśmy się do baru koło stacji na Para Lel-del Lel.
O 17-tej jedziemy na lotnisko. Koniec dobrego. Wracamy do zimnej Polski.