Z lotniska na plac Marques de Pombal jadą 3 autobusy, my wsiedliśmy w 22 i po 20min już byliśmy na miejscu.
Po nocnej podróży szybka kąpiel i ruszamy na podbój miasta. Niestety pada deszcz. Jest 7 stopni na plusie, tego się nie spodziewałem, bo zazwyczaj w połowie lutego jest tutaj ok. 14-16 stopni. My jednak trafiliśmy na kontynentalne ochłodzenie. Ale nam to i tak nie przeszkadza.
Spacerkiem z hotelu doszliśmy do placu Marques de Pombal (ok. 300m). A po zrobieniu kilku fotek ruszyliśmy dalej w dół do Praca dos Restauradores, na oko to jakieś 1,5km.
Znowu kilka fotek i idziemy dalej. Po drodze do Praca do Comercio zobaczyliśmy windę Elevador de Santa Justa. Wjechaliśmy nią do górnego miasta. Normalnie musielibyśmy za tę przyjemność dopłacić po blisko 1,50€ / os, ale dzięki karcie mieliśmy to za darmo. Z góry jest cudowny widok na zamek.
Później trafiliśmy do przemiłej kafejki, gdzie zasmakowaliśmy tutejszych specjałów. Za kawę, herbatę i ciastka zapłaciliśmy coś koło 5€.
Gdy doszliśmy do Tagu, niestety okazało się że Praca do Comercio (najbardziej reprezentacyjny plac w Lizbonie) jest w przebudowie. Trochę byliśmy rozczarowani że Lizbona tak nas wita, no ale trudno.
I znowu się okazało że warto było kupić kartę 7 Colinas i zarezerwować hotel blisko metra. Przemoczyłem całe buty i musieliśmy wracać. Na szczęście zajęło nam to niecałe 40min w 2 strony.
Później wybraliśmy się zabytkowym tramwajem 28 do zamku. Podobno przejażdżka jest obowiązkowym punktem podczas zwiedzania stolicy. Tak przynajmniej opisują to wszystkie przewodniki. Wagonik faktycznie jechał krętymi uliczkami, zabytkowy z 1921 roku.
Bilet do zamku - 5€ / os. Będąc w zamku rozpadało się na całego. Dobrze że mieliśmy kurtki nieprzemakalne, zakupione w Zakopanem.
Po powrocie do Baixa poszliśmy na zaległą walentynkową kolację. Trochę daliśmy się naciągnąć ale mieliśmy świętować - więc żeby uczcić tę chwilę zapłata za kolację 33€ nie wydawała się aż tak wygórowaną kwotą. Okazało się że nie wolno ruszać tego co kelner stawia na stole i nie było zamawiane. Za kilka serków wędzonych musieliśmy dopłacić ponad 4€. No i sami sobie doliczyli 10% napiwku.
A później to już lulu...