Na szczyt Monte Titano dotarliśmy ok. 12-tej. Pogoda nas nie rozpieszczała. Tylko 11 stopni i mgła. Do tego lekkie opady deszczu i dosyć chłodny, przenikliwy wiatr. Mówi się trudno... idziemy w górę zwiedzać miasto.
Na pierwszy rzut oka widać że San Marino nastawione jest na turystów. Kramiki są pootwierane. Przy każdym skrzyżowaniu są dobrze opisane tabliczki, gdzie się kierować żeby zobaczyć coś ciekawego. Podeszliśmy pod zamek (w stolicy jest ich 3 - tzn. warownie). Bilet wstępu 3,50€/os. W sumie nic ciekawego oprócz widoków. Przynajmniej na głowy nam nie padało. 20min spokojnie wystarczy aby wdrapać się na basztę, wejść do kapliczki oraz do muzeum (nadmienię iż wszystkie muzea w stolicy są darmowe!!!) z wystawą zdjęć historycznych.
Zmarznięci weszliśmy do kafejki na herbatkę, aby zastanowić się co robić dalej. Po 15min bardzo ładnie się rozpogodziło. Przestało padać, mgła się rozrzedziła. To znak by ruszyć dalej. W słonku inaczej się zwiedza. Ruszyliśmy do baszty nr 2 (oddalonej od centrum o 500m). Jest dużo mniejsza od pierwszej, dlatego nie chcieliśmy znowu płacić 3,50€/os. Idziemy dalej do baszty nr 3 (ok. 900m od centrum). Mamy szczęście, jest ładna pogoda i super widoki. W oddali widać jakieś 2 zamki (na zachodzie) i Rimini (na wschodzie).
Następnie spacerkiem wróciliśmy do centrum, by znaleźć restaurację i coś do jedzenia. Ceny takie sobie, porównywalne z tymi we Włoszech.
O 16-tej ruszyliśmy w dół do Borgo Maggiore by pojechać do jednego z zamków, które widzieliśmy w oddali. W końcu przez przypadek trafiliśmy do biura informacji turystycznej. Za 5,00€ dostałem okolicznościową pieczątkę do paszportu. Z ulotek które zabraliśmy okazało się iż ów zamek to San Leo. Przynajmniej wiemy gdzie jechać...