TEMPERATURA: 18°C
POGODA: świeci słońce
Pierwsze co zobaczyłem po wyjściu z metra to sterty śmieci i pełno murzynów którzy ruszyli w moim kierunku, żeby wcisnąć mi cokolwiek. 3 dni wcześniej rozpoczął się w Madrycie strajk służb sprzątających.
Do hostelu miałem ok. 50m. Pokój jak pokój, z tym że jak się później okazało w nocy nie można było zmrórzyć oka, taki hałas z zewnątrz. Szybciutko zostawiłem w szafce swoje rzeczy, zabrałem tylko ze sobą aparat i ruszyłem do centrum w poszukiwaniu restauracji, gdzie może jeszcze przed 17-tą natknę się na jakąś promocję. Zaraz za zakrętem okazało się że restauracji jest tu dostatek... do wyboru do koloru. Oczywiście wybrałem indyjską... w której gotował Hindus a nie Hiszpan. Za całość z piwkiem zapłaciłem tylko 11.95€.
Skoro mam jeszcze trochę czasu do wieczora to pomyślałem że może uda mi się wejść za darmo do muzeum Prado. Było nie daleko, więc dojście w dół zajęło mi tylko 30min. Po drodze wszedłem jeszcze na dworzec kolejowy Antochia, który sam w sobie jest miejscem zabytkowym (w ciąż działa). W środku ktoś wpadł na pomysł by zrobić też ogród botaniczny.
Ale się zdziwiłem po dojściu pod muzeum. Kolejka na 300m. Darmowe wejście jest od 18:00, a tu ludzie już czekają przed 17:30 w takim sznureczku. To dziś sobie odpuszczę i przyjdę tu wcześniej jutro, a zamiast muzeum będzie pałac królewski.
Pierwszy dzień kończę spacerem blisko 5km (przeszedłem jeszcze przez Puerta del Sol, Plaza Mayor). Madryt po ciemku wygląda bajecznie (mimo śmieci, które walały się wszędzie). Spacer wydłużył mi się aż do 21:30. Nie chciałem chodzić po zakamarkach dłużej, bo miałem w świadomości, że koło hostelu kręci się podejrzane towarzystwo i na pewno znowu będą mnie atakować jak będę wracał (co zresztą robili dosyć natarczywie). Noc nie przespana... bo pełno imprez dookoła, i wszystko słychać przez okno.