TEMPERATURA: 23°C
POGODA: świeci słońce
Drugą noc w końcu przespaliśmy normalnie choć obudziliśmy się o 2 w nocy naszego czasu, czyli 9 rano czasu miejscowego. Ponieważ nic nie mieliśmy na śniadanie chcieliśmy je zjeść w hotelu (cena 70 HK$/os). Niestety spóźniliśmy się (chyba nikt z niego nie korzysta?) bo było tylko do 10. No nic. Idziemy do marketu. Tuż obok hotelu była restauracja gdzie zauważyliśmy angielski napis Breakfast. Decyzja. Wchodzimy. Tak z ciekawości. Dostaliśmy menu po angielsku, jednak nic nie potrafiliśmy się z niego rozeznać. Obsługa nie mówi po angielsku... tylko nam pokazali że Dim Sum (czyli pierożki) kosztują 28 HK$. Ok. Siadamy i zamawiamy Dim Sum w trzech różnych odmianach... z krewetkami, z wołowiną, z wodorostami. Trzeba przyznać że byliśmy bladzi i ze sposobu przygotowania sobie posiłku (samemu myje się wszystko w herbacie), jak i z tego jak posługiwać się pałeczkami. Jakoś przebrnęliśmy śniadanie. Najedzeni idziemy na dworzec, skąd autobusem nr 38 (bilet za 6.90 HK$) jedziemy do Aberdeen.
Pół godziny jazdy i byliśmy na promenadzie w południowej części głównej wyspy. Trochę pospacerowaliśmy, odwiedziliśmy targ rybny, zahaczyliśmy o 7eleven (żeby napić się kawy) i ruszamy w drogę na szczyt - czyli górę Peak. Po drodze minęliśmy klasztor Tin Hau (szkoda że nie można robić zdjęć w środku, fajny klimat) oraz chiński cmentarz na zboczu góry (ziemia w Hong Kongu jest wyjątkowo cenna pod zabudowę).