Do Kordoby dojechaliśmy komfortowo autostradą A-4. Odcinek 130km pokonaliśmy w trochę ponad godzinę. Po drodze zatrzymaliśmy się na obiad w przydrożnej restauracji, w której nie mogliśmy się dogadać. Nikt nie mówił po angielsku, a menu było tylko po hiszpańsku. Wybieraliśmy dania w ciemno. Tak się zdenerwowałem brakiem porozumienia, że pomimo zapłaconego deseru nie miałem ochoty już go zjeść.
Hotel należący do sieci NH wybrałem celowo. Był on na obrzeżach dzielnicy żydowskiej tuż obok Jardines de la Victoria, gdzie jest dużo miejsca do zaparkowania. Już wcześnie na Google Earth sprawdziłem jak wyglądają ulice, gdzie są zakazy parkowania, drogi jednokierunkowe. To ułatwiło mi pozostawienie auta.
Po odświeżeniu idziemy na miasto trochę pozwiedzać. W planie mamy przede wszystkim katedrę Mezquita. Do katedry schodzimy ulicą Cairuan, przy której stoi okazała Puerta de Almodóvar (brama miejska). Trochę dalej wchodzimy do tego co zostało z ostatniej synagogi w mieście. Ładnie zachowane ściany. Zagłębiamy się w wąskie uliczki dzielnicy La Juderia. Ulicą Romero w końcu dochodzimy do okazałej katedry, której jedna część to pozostałość po meczecie, a druga część to nadbudowa chrześcijańska. Niestety jest już za późno żeby zwiedzić ten zabytkowy obiekt (bilet kosztuje 8,00€ / os). Zwiedzimy go jutro. Schodzimy w dół na Puente Romano gdzie na końcu stoi okazała wieża Torre de la Calahorra. Koło katedry siadamy jeszcze na kawę.
Przed wieczorem wracamy jeszcze na chwilę do hotelu na kolację, by później wrócić jeszcze na starówkę i podziwiać Mezquitę nocą. W końcu też mamy czas żeby usiąść w pubie koło katedry na piwo.