Dziś mój pierwszy dzień na Saint Vincent. Prosto z lotniska pojechałem do hotelu licząc że dostanę pokój wcześniej, i tak się stało. Mimo iż zamawiałem najtańszy z widokiem na ogród, dostałem na piętrze z widokiem na basen i morze, oraz pobliskie wyspy.
Po odświeżeniu żeby nie marnować dnia ruszyłem do stolicy. Po drodze zaliczyłem KFC na drugie śniadanie. Sieciówek jest tu całkiem sporo, ale są drogie w porównaniu do miejscowych jadłodajni. Zestaw to wydatek 26.95 EC$ (ok. 40 PLN).
W stolicy zaparkowałem koło portu, tam gdzie cumują statki wycieczkowe. Będąc już na Grenadzie spodziewałem się obskurnego miasta, ale nie aż tak obskurnego. Nie wiem po co tu wycieczkowce zawijają na ten jeden dzień??? Po głównej ulicy wiją się białasy kursujące między Ogrodem Botanicznym a przystanią. Zrobiłem szybki spacer po dwóch głównych ulicach, naliczyłem oprócz katedry dosłownie 5 całych nie walących się budynków i stwierdziłem że szkoda tu marnować czas. Pierwszy raz od nie pamiętam kiedy miałem taką myśl.
Wsiadłem w auto i podjechałem 2km do Ogrodu Botanicznego. Nie wiem czego się spodziewałem, skoro stolica rozłożyła mnie na łopatki?! To były naj głupiej wydane 5.00 USD ever! Trudno to nazwać parkiem, bardziej teren rekreacyjny za płotem. Pospacerowałem 20min i wróciłem do hotelu, żeby odreagować poranny lot, i ponapawać się widokiem z balkonu.
Trzeba przyznać że mimo mieszkańcy wyspy wiodą proste, biedne życie jest tu bezpiecznie. Oczywiście każda bieda niesie ze sobą chorobę cywilizacyjną - alkoholizm. Tak, też tu jest. Piwo nie jest jakieś tanie, bo Carib lager najpopularniejszy 0,275ml kosztuje 3.75 EC$ (ok. 5,70 PLN). A mimo to zawsze znajdzie się kasa na alko. I masa osób jest tu otyła. Ale tak ponad przeciętnie... Głównie jada się tutaj kurczaka z ryżem, ale też dużo smażonych rzeczy.
Przechodząc koło posterunku policji wyszedł Pan, który wyglądał dokładnie tak jak brytyjscy policjanci. I jeszcze miał pałeczkę do odpędzania, taka brytyjska pozostałość.
Styl jazdy "lazy". Powolny. Leniwy. Max 40km/h.