TEMPERATURA: 27°C
POGODA: świeci słońce
Prosto z lotniska pojechałem w kierunku stolicy. To raptem 5km. Im bliżej miasta, tym ruch na ulicy się zwiększał. Na rondach trzeba było się wykazać trochę cwaniactwem, żeby się włączyć do ruchu. Ponieważ nie jadłem śniadania, pierwszy top był w przydrożnym barze, całe szczęście można było płacić USD, bo Karaibskich Dolarów jeszcze nie miałem.
Potem wizyta w pobliskim supermarkecie i wjazd pod prąd :) I to w sumie jedyny taki przypadek na tej wyspie. W stolicy zaparkowałem przy
Wharf Road, zatoce z cumującymi łodziami rybackimi. Nie jest tu jakoś urzekająco, nie wygląda to jak stolica państwa, raczej średnio-bogate miasto. Nad miastem góruje fort z czasów kolonialnych, i tam udałem się w pierwszej kolejności. W
Fort George jest posterunek Policji, budynki są w renowacji, ale punkt widokowy jest czynny. Fajny stąd widok na okolicę. Widać jak na dłoni, na ilu wzgórzach położone jest miasto. Ukształtowanie terenu jest tutaj zgoła inne niż na Barbadosie. Dużo zieleni i wzgórz.
Po zejściu do miasta minąłem zabytkowy
tunel Sendall, wybudowany przez Anglików. Niżej, przy dużym ładnym placu gdzie cumują wycieczkowce, znajduje się dobrze wyposażone centrum
Esplanade Shopping Complex oraz kilka banków, gdzie wymieniłem bez problemów walutę. Mając już dolary wschodniokaraibskie, odwiedziłem piekarnię Island Flavors Juici Patties, gdzie sprzedają tanie Roti.
Za placem znajduje się dworzec autobusowy, gwarno tutaj, miejscowi gdzieś pędzą z zakupami, a biali turyści z piwkiem przesiadują przed barami. W stolicy zawsze gdzieś jest pod górkę. Idąc St. John's Street doszedłem do drugiego obiektu górującego nad miastem, a mianowicie katedry katolickiej (większość tutaj to babtyści). Fajny stąd widok. Chwilę jeszcze pokręciłem się po pobliskich uliczkach. Po zejściu do zatoki, gdzie miałem auto, pojechałem trochę poplażować.