Po pół godzinie dojechaliśmy nad morze. Zaparkowaliśmy przy głównej ulicy przed jakimś hotelem. Idziemy na plażę. Niestety powoli zbierają się burzowe chmury. Odchodzimy ładny kawałem od auta. "fasolka" zrobiła się głodna, więc trzeba poszukać coś do jedzenia, i przy okazji trzeba wymienić walutę. Pytamy jednej osoby, drugiej i nikt nie wie gdzie w drugim co do wielkości kurorcie Albanii jest bankomat?! Na dodatek jedna osoba mówi nam że w bankomacie można wybrać tylko z albańskich kart bankomatowych, a dewizy trzeba wymienić w kantorze. Idąc we wskazanym kierunku widzimy otwarta restaurację w motelu. Coś ala późny Gierek. Ceny po przeliczeniu przystępne, Pan zgadza się wziąść zapłatę w euro, więc zostajemy.
Na dzień dobry Pan łamaną angielszczyzną z domieszką włoskiego mówi że nie ma żadnego dania które jest poniżej 500LEK. Taki marketingowy trik na klienta z zagranicy. Trochę z irytowany zamawiam mięsny specjał Pleskavica po Albańsku z frytkami i surówkami. Smakuje bardzo dobrze. Ewa zamawia cielęcinę w sosie grzybowym, też z frytkami i surówkami. Jest zadowolona choć wyczuwa cebulę której nie lubi. Dania były po 690LEK i 750LEK, nestea 135LEK. Łącznie za obiad wyszło 1575LEK (czyli 11,30€).
Najedzeni idziemy dalej przejść się po plaży. W oddali widzimy molo. Z mapy wynika że to jeszcze Durrës. Wracamy więc do auta i podjeżdżamy ok. 2km do mola. Niestety zaczyna kropić. Chyba czas zakończyć naszą przygodę z Albanią i odłożyć ją na inną okazję. Ważne że zobaczyliśmy coś nowego.